Menu

20 sierpnia 2014

Zachwytów nad Amberem część druga, czyli podsumowanie „Kronik Corwina”


Amber (źródło
Sukcesem zakończyło się moje pierwsze podejście do „Kronik Amberu”. Pięć tomów, tworzących tzw. Kroniki Corwina, jest już za mną i przyszedł czas na małe podsumowanie i skonfrontowanie z pierwszym wrażeniem (patrz poprzedni post o „Kronikach...”).


Powiem tyle - nie zawiodłam się. A nawet, szczerze mówiąc, z każdym tomem „wkręcałam się” coraz bardziej, chociaż ostatni zajął mi najwięcej czasu. Świat staje się coraz bardziej poplątany i złożony, nie ma prostych odpowiedzi, a zakończenie jest niejednoznaczne. Czyli to co lubimy najbardziej?


Pewnie nie każdy. Jak dobrze, że są jeszcze Kroniki Merlina. Chcąc nie chcąc, trzeba zdradzić fakt, że Merlin jest synem, znanego już nam Corwina. Ale nie zrażajcie się, Merlin to nie młodsza kopia swojego ojca, ale pełnoprawny i odrębny bohater, z własnymi doświadczeniami i problemami. Tym razem on jest narratorem historii i zarazem głównym bohaterem, pojawia się wcześniej, ale niewiele się o nim dowiadujemy. Dopiero „Atuty zguby” przybliżają jego postać.

Praktycznie po przeczytaniu ostatniego tomu przygód Corwina, przeskoczyłam automatycznie do kolejnej części i zaobserwowałam pewien fakt. Znani pisarze znani są przede wszystkim z tego, że mają swój niepowtarzalny styl. Trzymają się go i dzięki temu są uwielbiani/potępiani (niepotrzebne skreślić). Roger Zelazny, jak łatwo się domyślić, swój styl ma i skrzętnie go realizuje, ale ponad tym potrafi stworzyć rzeczywisty obraz bohatera z jego określonym światopoglądem. Zmierzam do tego, że chwilami miałam wrażenie, jakby to nie autor przedstawiał nam historię, ale był tylko skrybą, który spisuje opowieści innych. Jakby bohaterowie przejęli kontrolę i zaczęli żyć własnym życiem. Mimo że widać styl Zelaznego w obu kronikach, to nie da się uciec od poczucia, że pisały to dwie odrębne osoby, a pewne podobieństwa są jedynie wynikiem pokrewieństwa postaci (w końcu ojciec i syn). 


Wędrówka przez Cienie (źródło)
Wielu czytelników nie przepada za narracją pierwszoosobową. Do końca tego nie rozumiem. Osobiście bardzo lubię ten typ prowadzenia opowieści, myślę, że pozwala na bardziej dokładną kreację bohatera i spojrzenie na problem z jego perspektywy, poznanie myśli, uczuć i motywów. Dzięki temu można poczuć się niemalże jak uczestnik akcji, a nie tylko bierny obserwator. Pełnie radości odczuwam, gdy widzę wydarzenie z perspektywy nie jednego, ale kilku bohaterów, to dopiero intrygujące :D Jedno zdarzenie, a ile różnych możliwych interpretacji. Oczywiście nie znaczy to, że potępiam narrację trzecioosobową, nie ukrywam, że wiele razy odczuwałam satysfakcję, z tego że wiem już co się zdarzy, a biedni bohaterowie męczą się dalej i nie mają o niczym pojęcia. Takie drobne, czytelnicze złośliwości, ale czy jest ktoś kto tego nie zna? 

Na koniec dodam jeszcze, że polecam „Kroniki Amberu” tym, którzy stronią od opowieści z punktu widzenia bohatera. Może zmienicie zdanie i się do nich przekonacie. Ciao.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz