Menu

13 września 2014

Dlaczego kochamy/nienawidzimy George'a R. R. Martina?

źródło
Wszystkie dotychczas wydane części „Pieśni Lodu i Ognia” zostały przeze mnie przeczytane – zatem przyszedł czas na refleksję. Uprzedzę od razu, że nie zamierzam podejmować próby recenzji całej serii ani poszczególnych tomów. Nie chcę też rozwodzić się nad wyższością książek czy serialu. To co mnie interesuje to fenomen historii tworzonej przez sympatycznego starszego pana z brodą. Przyznam, że nie spotkałam osoby, która po zetknięciu się z rodami Westeros nie chciałaby poznać ich dalszych losów. Niezależnie od tego czy jesteś fanem cyklu literackiego czy serialu – łączy nas jedno. Chcemy wiedzieć co dalej!

Gra o tytułowy tron rozpoczęła się w umyśle autora w 1991 roku, a światło dzienne ujrzała pięć lat później. W niedługim czasie pierwszy tom dostrzegli czytelnicy i uznali krytycy, co przypieczętowano nagrodą Locusa (o której można przeczytać więcej tutaj) w 1997r. za najlepszą powieść fantasy. Sukces ten powtórzyły także niektóre z kolejnych części. Myślę, że nie będę mijać się z prawdą, jeśli stwierdzę, że dopiero serial wywołał prawdziwą Martinomanię. Internet huczy gdy zbliża się kolejny sezon, spekulacjom nie ma końca. Tam gdzie kończy się produkcja „Gry o tron”, zaczyna się ta mniej spektakularna – gra o kolejny odcinek. A wszystko po to by dowiedzieć się który Stark tym razem nie doczeka świtu, czy Deanerys zdobędzie tron, czy John Snow pójdzie za mur/wróci zza muru/zostanie na murze, i wreszcie z kim prześpi się Cersei. Niesamowite.


źródło

Tym w czym dopatruję się sukcesu „Pieśni Lodu i Ognia” jest wielowątkowa, rozbudowana fabuła i kreacje bohaterów. To dobrze skonstruowana historia sprawia, że chcemy poznać ciąg dalszy. Ale czy tylko? Początek opowieści wydaje się dość schematyczny, Ed Stark, głowa rodu, opuszcza bezpieczną siedzibę, by wspomóc króla, swojego starego przyjaciela. Można spodziewać się dworskich intryg, zdrad, spisków – codzienności królewskiego dworu, z którymi musi zmagać się nieobyty Stark. Powoli poznajemy innych bohaterów, rozwijają się wątki poboczne, co tylko zaostrza apetyt i dodaje pikanterii. Jednak nagle spada na nas coś zupełnie niespodziewanego – Martin uśmierca głównego bohatera! To dla czytelnika prawdziwy cios, to czyn haniebny i niespotykany. To zarówno koniec, jak i początek.

Koniec dobroci dla bohaterów. Koniec z niesamowitymi okolicznościami, które za każdym razem ocalały poszkodowanemu skórę. Koniec z łaskawym przeznaczeniem, którego celem zawsze jest wyższe dobro. Martin wchodzi w konwencję, by potem zmiąć ją, zgnieść, stłamsić – nikt nie jest bezpieczny, nikt nie uchroni się przed jego bezlitosnym piórem – co nieraz już udowodnił. A dlaczego początek? Bo wraz z „Pieśniami Lodu i Ognia”, i im podobnym, rozpoczyna się nowy rozdział w fantasy. Rodzą się światy o wiele bardziej realistyczne niż spotykane dotychczas, światy o bezlitosnych regułach, w których każdy jest zagrożony. Ponadto są to światy, w którym nie wygrywa dobro, co więcej – nie ma dobra i zła, są tylko czyny, bardziej lub mniej uzasadnione.

Nie sposób nie docenić George'a R. R. Martina. Ha! Można go nawet za jego twórczość pokochać. Kończąc sentencjonalnie dodam, że miłość niejedno ma imię. A jednym z nich może być Nienawiść. Ja wciąż nie mogę się zdecydować. A Ty? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz