źródło |
Wszystkie
dotychczas wydane części „Pieśni Lodu i Ognia” zostały przeze
mnie przeczytane – zatem przyszedł czas na refleksję. Uprzedzę
od razu, że nie zamierzam podejmować próby recenzji całej serii
ani poszczególnych tomów. Nie chcę też rozwodzić się nad
wyższością książek czy serialu. To co mnie interesuje to fenomen
historii tworzonej przez sympatycznego starszego pana z brodą.
Przyznam, że nie spotkałam osoby, która po zetknięciu się z rodami
Westeros nie chciałaby poznać ich dalszych losów. Niezależnie od
tego czy jesteś fanem cyklu literackiego czy serialu – łączy nas
jedno. Chcemy wiedzieć co dalej!
Gra
o tytułowy tron rozpoczęła się w umyśle autora w 1991 roku, a
światło dzienne ujrzała pięć lat później. W niedługim czasie
pierwszy tom dostrzegli czytelnicy i uznali krytycy, co
przypieczętowano nagrodą Locusa (o której można przeczytać
więcej tutaj) w 1997r. za
najlepszą powieść fantasy. Sukces ten powtórzyły także niektóre
z kolejnych części. Myślę, że nie będę mijać się z prawdą,
jeśli stwierdzę, że dopiero serial wywołał prawdziwą
Martinomanię. Internet huczy gdy zbliża się kolejny sezon,
spekulacjom nie ma końca. Tam gdzie kończy się produkcja „Gry o
tron”, zaczyna się ta mniej spektakularna – gra o kolejny
odcinek. A wszystko po to by dowiedzieć się który Stark tym razem
nie doczeka świtu, czy Deanerys zdobędzie tron, czy John Snow
pójdzie za mur/wróci zza muru/zostanie na murze, i wreszcie z kim
prześpi się Cersei. Niesamowite.
źródło |
Tym w czym dopatruję się sukcesu „Pieśni Lodu i Ognia” jest wielowątkowa, rozbudowana fabuła i kreacje bohaterów. To dobrze skonstruowana historia sprawia, że chcemy poznać ciąg dalszy. Ale czy tylko? Początek opowieści wydaje się dość schematyczny, Ed Stark, głowa rodu, opuszcza bezpieczną siedzibę, by wspomóc króla, swojego starego przyjaciela. Można spodziewać się dworskich intryg, zdrad, spisków – codzienności królewskiego dworu, z którymi musi zmagać się nieobyty Stark. Powoli poznajemy innych bohaterów, rozwijają się wątki poboczne, co tylko zaostrza apetyt i dodaje pikanterii. Jednak nagle spada na nas coś zupełnie niespodziewanego – Martin uśmierca głównego bohatera! To dla czytelnika prawdziwy cios, to czyn haniebny i niespotykany. To zarówno koniec, jak i początek.
Koniec
dobroci dla bohaterów. Koniec z niesamowitymi okolicznościami,
które za każdym razem ocalały poszkodowanemu skórę. Koniec z
łaskawym przeznaczeniem, którego celem zawsze jest wyższe dobro.
Martin wchodzi w konwencję, by potem zmiąć ją, zgnieść,
stłamsić – nikt nie jest bezpieczny, nikt nie uchroni się przed
jego bezlitosnym piórem – co nieraz już udowodnił. A dlaczego
początek? Bo wraz z „Pieśniami Lodu i Ognia”, i im podobnym,
rozpoczyna się nowy rozdział w fantasy. Rodzą się światy o wiele
bardziej realistyczne niż spotykane dotychczas, światy o
bezlitosnych regułach, w których każdy jest zagrożony. Ponadto są
to światy, w którym nie wygrywa dobro, co więcej – nie ma dobra
i zła, są tylko czyny, bardziej lub mniej uzasadnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz