Powieść została wydana w 1966 r.
Do Polski trafiła w 1990 r.
|
Powieść
ciekawa z tego względu, że pokazuje w jaki sposób postrzegano
przyszłość, będącą naszą teraźniejszością, pięćdziesiąt
lat temu. Wizja pesymistyczna, wręcz mroczna, ale nieco przesadzona,
co odbiera jej pozory realizmu. Chociaż, kto wie? Może właśnie w
latach 60. ubiegłego wieku przeludnienie stanowiło jeden z lęków
społecznych i rozbudzało wyobraźnię.
Krótko
o idei Harrisona. Rok 1999. Ostatni rok tysiąclecia. Nowy York,
serce Stanów Zjednoczonych, jest miejscem zamieszkania dla około
34 milionów obywateli. Przestrzeń to towar deficytowy. Pojęcie
prywatności praktycznie nie istnieje, bo każde wolne miejsce
zalewają kolejne fale ludzkiej masy. To jeszcze nic. Wraz z rosnącą
liczbą ludności zaczyna brakować podstawowych dóbr: wody,
żywności i energii. Rząd próbuje opanowywać sytuację, jednak z
marnym skutkiem, zmniejszające się zapasy wywołują protesty i
zamieszki. Oczywisty, wydawać by się mogło, pomysł wprowadzenia
kontroli urodzeń, odbierany jest powszechnie jako zamach na wolność
obywateli, co tylko wywołuje kolejne napięcia i prowadzi do
anarchii. W takich realiach próbują odnaleźć się bohaterowie.
Fabuła
powieści opiera się na morderstwie jednego z przedstawicieli
wyższych sfer. Z tym, że czytelnik, będący niejako świadkiem
zdarzenia, od początku zna sprawcę. Późniejsze śledztwo
prowadzone przez policyjnego detektywa, Andy'ego Rusha, jest raczej
pretekstem do pokazania zasad funkcjonowania świata i podziałów
społecznych. W ciekawy sposób Harrison przedstawia walkę o
codzienny byt z perspektywy przedstawicieli różnych klas. Andy
Rush, niezbyt zamożny policjant, podejmujący się przeprowadzenia
beznadziejnego dochodzenia, w obawie o utratę pracy. Shirl, która
wykorzystuje swoją urodę, by żyć na koszt innych w zamian za
seks, czy Billy Chung, chłopak z biedoty nie mający oporów przed
kradzieżą i rozbojem. To tylko niektóre z postaw ukazanych w
„Przestrzeni! Przestrzeni!”.
kadr z filmu „Zielona pożywka” na podstawie powieści
|
Harry
Harrison znany jest raczej ze średniej jakości powieści science –
fiction. „Przestrzeni! Przestrzeni!” uważa się za najlepsze
osiągnięcie w jego dorobku literackim, jednak mimo to nie
przekracza ona pewnej granicy. Powieść można zakwalifikować do
tych dobrych, ale bliżej średnich niż tych bardzo dobrych. Zawiera
mniej więcej wszystko co powinna mieć dobrze skonstruowana
historia, bo niezłą oś fabularną i całkiem zgrabnie
skonstruowaną wizję świata, ale pozostawia po sobie pewien zgrzyt.
Być może to moje odczucie, ale „Przestrzeni! Przestrzeni!” nie
porywa, nie budzi lęku, którego mimowolnie spodziewałam się przed
lekturą. Tym czym się broni jest klimat – opowieść jest duszna
i przeludniona jak świat, w którym się dzieje, a opisy
rozwrzeszczanych, ociekających potem mas ludzi, działają na
wyobraźnię. Zwłaszcza kogoś, kto z natury woli unikać tłumów.
Na pytanie czy warto odpowiem tak: przeczytaj, a sam się dowiesz.
Ciekawa recenzja. Nie słyszałam wcześniej o tym autorze, więc nie mogę jeszcze stwierdzić czy się z Tobą zgadzam, czy też nie. Ukrywać jednak nie będę, że zachęciłaś mnie do sprawdzenia tej książki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :)
Usuń